Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij

18 - 29/06/2021

fot. Michiel Devijver
Galeriafot. Michiel Devijver

Widziałem kiedyś monolog w Volksbühne Berlin zrealizowany przez mojego znajomego. Rolę główną odgrywał aktor, który należał do zespołu od prawie 20 lat, jednak z nieznanych mi powodów nigdy nie otrzymał żadnej roli. W pewnym momencie w sztuce miał umrzeć. Był ubrany i umalowany jak bohaterowie filmów niemych. Nagle zatrzymał się pośrodku sceny. Wcześniej cały czas mówił, bez przerwy, teraz nagle zatrzymał się pośrodku sceny i rozejrzał się wokół. Zapadła cisza, miało się wrażenie, że trwała bardzo długo. Następnie aktor podniósł palec w powietrze, jakby chciał coś powiedzieć, otworzył klapę w scenie i skoczył. Zniknął. Jak dla mnie – na zawsze.

Innym razem na scenę weszła chłopka. To było w Bukavu we wschodnim Kongu i przedstawienie stanowiło część procesu przeciwko wielkim spółkom górniczym, który tam zorganizowaliśmy. Tygodniami przekonywaliśmy żonę rolnika, żeby wystąpiła. Deportowano ją, podobnie jak resztę jej wioski, na wietrzną górę, gdzie jej kozy piły wodę z jeziora zanieczyszczonego cyjankiem i zdechły. Opowiedziała o tym wszystkim. Podczas jej wystąpienia stoper się wyłączył, więc zaczęła mówić o swoich snach. O tym, że chce powrócić do wioski, ile pokoi miałby jej dom, ile krów chciałaby mieć. Jak się później okazało, mówiła ponad godzinę. Tysiąc osób zgromadzonych w sali słuchało jej jak zaczarowane.

Jakieś 15 lat wcześniej graliśmy w ping-ponga w berlińskim teatrze offowym. Grupa postdramatyczna wykonała dla zabawy sztukę maoistyczną i w czasie przerwy na scenie pojawiły się stoły do ping-ponga. Spóźniłem się – sztuka powinna już trwać, a my byliśmy w połowie meczu. Aktorzy stali z boku i dawali nam znaki, że chcą kontynuować, a my odmachaliśmy, że prawie skończyliśmy. Czas gry i spektaklu nałożyły się, przerwa i sztuka stały się na parę minut jednym, jak to często dzieje się w teatrze.

Podoba mi się, jak owce wchodzą na scenę. Na początku z niezdecydowaniem, by później nabrać pewności w swojej obecności. Lubię deszcz, wiatr i ciężkie obiekty na scenie. Lubię maszyny, instrumenty, ale lubię też, gdy scena jest pusta. Lubię obserwować dzieci na próbach – ich biegłe opanowanie formy i emocji. Lubię monologi i długie okresy ciszy. Lubię, gdy aktorzy zwracają na siebie naszą uwagę, a następnie uwalniają nas z niej. Przede wszystkim jednak lubię to, że na scenie trzeba być w pełni. Nie da się nic wyciąć, oszukać. Publiczność zawsze widzi wszystko w czasie rzeczywistym. To zupełnie co innego niż filmowanie czy pisanie. Na przykład w teatrze niemożliwa jest taka wyliczanka jak ta. Na scenie czas mija tak samo jak każdego dnia. Pokój jest w pełni widoczny, jak poczekalnia, która uparcie pozostaje zawsze obecna. I czasem zastanawiasz się: „Czy coś niezwykłego ma się tu wydarzyć?”.

Ponieważ teatr jest taki nienowoczesny, staroświecki, ponieważ jest miejscem prawdy (i pokory wobec materialności świata i jego mieszkańców), stał się horror vacui. Ja sam przez długi czas nie znosiłem teatru: krzyczącego, wykorzystującego stare teksty, muzykę, po to by zapomnieć, czym jest. Dlaczego nie można po prostu patrzeć na kogoś, kto idzie z lewa do prawa? Patrzeć, jak ktoś mówi, jak odkrywa siebie? Jaki jest? Dlaczego nie potrafimy już znieść czystej egzystencji, dla której teatr jest właściwym miejscem? Może teatr jest odpowiedzią na nasze czasy – trzeba pogodzić się z tym, jak mało nam pozostało. Jesteśmy ludźmi, niczego nam nie brakuje. Mamy ciała, znamy kilka języków, normy społeczne, czasem nasza opowieść jest gwałtowna, a czasem obiecująca. Mamy siebie wzajemnie, ale mamy też wewnątrz długą drogę, którą każde słowo musi przebyć w nas samych. Szczególnie „nie”, „to, czego nie da się już robić”, bunt. Mamy dużo, ale nie dostatek. Teatr mówi: „To musi wystarczyć”. Chcę to zobaczyć w pełnym wymiarze. Zwycięstwo ludzkości w teatrze, interesuje mnie znacznie bardziej niż gdziekolwiek indziej, ponieważ podlega prawom tej rzeczywistości jak nigdzie indziej. 

Dlaczego teatr? Bo scena sprawia, że ludzie są widoczni. Bo – jak mogliśmy o tym zapomnieć – jest prawdziwym miejscem dla nas. Teatr, który lubię, jest miejscem, w którym jest to, czego nam potrzeba – ni mniej, ni więcej. Pewna aktorka kiedyś opowiedziała mi następującą scenę: aktor, zdesperowany jak postać Czechowa, postrzelił się za kulisami. Po jakimś czasie pojawia się, podchodzi do rampy, która pokryta jest krwią. Czy jest duchem? Czy powinnyśmy się go bać? Nikt nie wie. On z kolei śmieje się i kłania.

Tekst pochodzi z książki Why Theatre? pod redakcją Kaatje De Geest, Carmen Hornbostel i Milo Raua (NTGent, Verbrecher Verlag, Gandawa – Berlin 2020).